6/13/2016

Wstęp do opowieści o teorii czasu

Wojna zmienia człowieka nie tylko powierzchownie, ale przede wszystkim wpływa na mentalność — przeczytasz w mugolskiej książce, po którą sięgniesz pewnego wieczoru z niezbyt jasnego powodu. Może to wina okładki (widok zniszczonego domku usytuowanego gdzieś w górach przyciągnie twój wzrok), może tytułu nakierowującego na nieprzyjemne skutki wieloletnich bitew i potyczek, a może dlatego, że to prezent od ukochanego. Myśląc o tym, stwierdzisz, że ostatnia opcja jest jak najbardziej prawdopodobna. Sięgniesz wtedy palcami po swój łańcuszek złożony ponad tydzień temu w szufladzie biurka znajdującego się w gabinecie, gdzie zazwyczaj pracujesz, i po kilkunastominutowej obserwacji założysz go. W tej samej chwili uśmiechniesz się lekko, wspominając moment, gdy go otrzymałaś wraz z powieścią, po której będziesz wodzić wzrokiem, chcąc skupić myśli.
Odwrócisz wzrok, kiedy zdasz sobie sprawę, że twój ulubiony bohater ginie w męczarniach, z dala od rodziny, samotnie, mając za towarzysza jedynie swego oprawcę. Zaciśniesz mocno wargi, powstrzymując się tym samym od płaczu, chociaż twoje starania i tak spełzną na niczym, bo po kilku sekundach po twoich policzkach będą spływać słone krople pełne bólu i bezradności, ale przede wszystkim tęsknoty.
Nigdy nie zapomnę dnia, kiedy się o tobie dowiedziałam. Pewnie nie zwróciłeś na to uwagi, ale ja już wtedy, rankiem, przeczuwałam, że coś pójdzie nie tak, wtedy pożałowałam, że wraz z Harrym postanowiliście zostać aurorami.
Z targającymi tobą negatywnymi emocjami zatrzaśniesz lekturę i odłożysz ją w jak najdalszy kąt, by nie przykuwała twojej uwagi.
— Mamo! — usłyszysz krzyk swojej córki z sąsiedniego pokoju, po czym natychmiast pobiegniesz do niej, ocierając po drodze twarz, by nie pokazać swojego cierpienia.
— Rose, kochanie, co się stało? — spytasz, gdy znajdziesz się przy jej łóżku.
Zauważysz wtedy, że się trzęsie, że drży jej ręka, po czym przytulisz ją do siebie, zapewniając, że wszystko będzie w porządku, chociaż sama takiej pewności nie posiądziesz. Wyszepczesz szereg pocieszających słów, w które sama nie uwierzysz, ale wymówisz je z takim przekonaniem, by twoje dziecko się uspokoiło i chociaż ono doświadczyło ukojenia. Nie dowiesz się, że tak naprawdę ono dzieli z tobą ból, nie możesz, bo Rose, ukrywając nieprzyjemne uczucie, nigdy ci o tym nie powie.
Po kilku minutach wyczujesz, że jej oddech się uspokaja, dzięki czemu i ty staniesz się odrobinę szczęśliwsza, ale nie potrwa to długo, bo gdy tylko opuścisz jej pokój, znowu ujrzysz twarz Rona na waszym wspólnym zdjęciu, waszej trójki, które kiedyś zrobione magicznym aparatem ozdabia ścianę w holu. Za każdym razem, kiedy je miniesz, do umysłu powrócą myśli o nim, wspomnisz szczęście, jakim cię obdarzył, miłość, jaką ci ofiarował, i to, jak ważną osobą stał się dla ciebie, z czego nie zdawałaś sobie sprawy do czasu oświadczyn. Tym razem prędko zaciśniesz powieki, usiłując nie patrzeć na radosny obrazek, bo zdasz sobie sprawę, jak trudno będzie ci opanować tęsknotę, nim zaśniesz.
Ale jednak jakimś cudem zmrużysz oczy, odchodząc w krainę snu. Tej nocy nie odwiedzą cię obrazy wojny przepełnionej krwią i śmiercią bliskich, co mocno cię zdziwi, bo każdą marę zapamiętujesz doskonale i nie zdarzył się dzień, byś wyśniła coś innego. Tej nocy przyjdzie do ciebie Ron, zauważysz go z daleka, nie będziesz musiała się nawet odwracać, by wiedzieć, że to on. Tej nocy zbierze wam się na wyjaśnienia, tej nocy zyskasz nadzieję na coś dobrego. I będziesz mieć rację.
Kiedy podejdzie do ciebie ze swoim uśmiechem, zdziwi cię; nie uwierzysz w tę radość, nie w czasie, gdy ty wypłakujesz oczy z bólu i tęsknoty. Później poczujesz jego duże dłonie na swoich plecach, po których zacznie przejeżdżać, gładząc twoją odkrytą skórę, poczujesz się naga, chociaż tak naprawdę będziesz w pełni ubrana, ale to nie zyska znaczenia, poczujesz się inaczej. Westchniesz, gdy jego silne ramiona oplotą twoje ciało, zaczniesz wdychać jego zapach, który przecież tak dobrze znasz. Nie dasz wiary temu, co się właśnie rozgrywa. Po pewnym czasie, bo nie wiesz, ile dokładnie minie, odsunie się i spojrzy ci w oczy, zauważysz ciepło, jakie stara się ci mentalnie wysłać, prawie poczujesz bijące od niego uczucie.
— Hermiono — wyszepcze w końcu, a to sprawi, że na twoich ustach pokaże się coś na kształt uśmiechu. Spłynie po twoim ciele magia: z melodyjności głosu i z emocji, jakie zostały w nim zawarte.
Nie odpowiesz, a jedynie złapiesz go za dłoń, którą przyciągniesz do siebie i położysz na piersi, na sercu. Nie zobaczysz na twarzy Rona ledwo widocznego grymasu, który pojawiał się podczas zbyt patetycznych gestów.
Myśląc o tym, w końcu zastanowisz się, gdzie tak naprawdę jesteś, i o niczym dobrym nie pomyślisz. Przez moment przyjdzie ci do głowy pomysł, że umarłaś, chociaż nie wiadomo jakim sposobem. Zaczniesz się obawiać, że zostawiłaś Rose samą sobie, bez opieki, bez rodziny.
— Nie umarłaś — usłyszysz swojego ukochanego i pomyślisz, że czyta ci w myślach. — Powiedziałaś to na głos, kochanie — dokończy, uspokajając cię. — Ale nie mamy wiele czasu.
Zadrżysz na te kilka słów, uświadamiając sobie, że ma całkowitą rację, odwrócisz się do niego twarzą, po czym obydwoje usiądziecie na ziemi i zaczniecie rozmawiać.
Wasza pogawędka nie będzie trwać godziny, właściwie to niecałe pół, ale stwierdzisz, że to najlepiej wykorzystany czas od wielu lat. Z wymiany zdań zapamiętasz prawie każde słowo, tak ci się przynajmniej wydaje i będziesz mieć rację, ale będąc przezorna, spiszesz wszystko na kartkach dziennika. Nie dowiesz się, gdzie zostałaś zabrana, bo Ron nie zdąży ci o tym opowiedzieć, ale stwierdzisz, że to nie takie istotne i ważne są treści, jakie ci przekazał. Uśmiechniesz się, wspominając jego prośby. Powędrujesz dłonią do zawieszonego na rzemyku kryształu, który od kilkunastu minut ozdabia twoją szyję, co da ci energię do działania.
— Muszę już iść — odrzeknie smutno, cofając się o krok w żółwim tempie, przez co posmutniejesz. — Nie rób takiej miny, jesteś Weasley, jesteśmy twardzi — skarci cię, co wywoła u ciebie napad chichotu.
Zdasz sobie sprawę, że to pierwszy raz od jego śmierci.
I wtedy odejdzie, zostawiając cię samą w ciemnym pomieszczeniu, które zacznie wypełniać gęsta mgła.
Obudzisz się dość gwałtownie, zaskoczona uginającym się materacem. Zerkniesz na sprawcę pobudki i przetrzesz prędko oczy. Gdy zauważysz Rose, przypomnisz sobie obietnicę złożoną swojemu mężowi i natychmiast przywołasz na twarz wesoły wyraz, czym zaskoczysz nie tylko córkę, ale przede wszystkim siebie.
— Mamo! Obudziłaś się, to musisz wstać! — wykrzyknie ci wprost do ucha, po czym zacznie biegać po sypialni. Nie zdziwisz się, pamiętasz, że odkąd tylko nauczyła się chodzić, wszędzie było jej pełno, a tym samym będziesz widzieć Rona w kółko biegającego za nią. To cię pocieszy.
— Tak? A to dlaczego? — postarasz się droczyć. Odgarniesz jedną ręką pościel i wyplączesz z niej książkę o prawie czarodziejów, którą wczoraj położyłaś na brzegu łóżka z zamiarem zgłębienia jej, ale na zamiarach się skończyło.
— Hymmm — wypowie głośno Rose, co zabrzmi dość zabawnie w jej wykonaniu, i pomacha gwałtownie dłonią, dając pokaz dziecięcej magii w postaci rozbitego wazonu.
Dopiero wtedy uświadomisz sobie, jak wielkie masz szczęście, że jest z tobą Rose. Karcisz się za swój zły humor w ciągu poprzednich dni i za niepoświęcanie wystarczającej liczby godzin swojej najpiękniejszej perełce. Uśmiechniesz się szeroko, nie ganiąc jej za szkody, jakie spowodowała, zwłaszcza jeśli była to tylko przypadkowa magia. Przyrzekniesz sobie, że nic nie stanie ci na przeszkodzie, byś była najlepszą mamą na świecie, i wiesz, że tak się stanie, bo przy tak wygórowanych ambicjach nie może być nic niemożliwego dla Hermiony Weasley. Uwierzysz w to wszystko i zawalczysz nie dla siebie, ale przede wszystkim dla swojej miłości, dla swojej córki.
— No dobrze, powiem ci, ale to tajemnica. Tatuś mnie odwiedził w nocy — powie Rose bardzo cicho. Serce załomocze ci w klatce piersiowej na to wyznanie, ale postarasz się nie ukazać ekscytacji.
— Tak? I co powiedział?
— Mówił, że tęskni. I dał mi misję: mam sprawić, że się podniesiesz… albo wzniesiesz. Jakoś tak.
Bo ja wiem, Hermiono, że to ona będzie powodem, dzięki któremu się nie załamiesz i podniesiesz. Ja nie wrócę, ale zawsze będę obok was.
— No i widzisz? Wstałaś z łóżka. — Wypnie dumnie pierś. — Sądzę, że zasłużyłam na nagrodę.
Zaśmiejesz się, wyczuwając jej próbę uzyskania nowej miotły, do której przekonuje cię drugi tydzień, po czym ucałujesz czubek jej głowy, w duchu dziękując Merlinowi i Ronowi za uświadomienie, jak wielki skarb masz pod nosem.
Podnoszę się. 
 
Po tych trudnych dniach w końcu wyjdziesz do ludzi, jak nazwie to twoja córka, która nareszcie zacznie się szczerze uśmiechać, a nie ukrywać swojego smutku, by cię rozweselić. Zauważysz wtedy, że na jej buzi jakby pojawiło się kilka nowych piegów, chociaż później uznasz to za niedorzeczne i będzie to słuszna uwaga. Łatwo dostrzeżesz, że wszystko zaczyna powracać na właściwy tor, a raczej na prawidłowy, dlatego z tej okazji dasz się namówić na wędrówkę na plac zabaw.
Czas upłynie wam miło. Po raz pierwszy od długiego czasu poczujesz się wolna i beztroska, jakby wiele złych uczuć odeszło od czasu pojawienia się Rona w twojej głowie. I nawet każde wspomnienie o nim nie będzie napawać cię przesadnym sentymentem czy bólem, a ulgą i nadzieją, że może w końcu staniesz na nogi, tak definitywnie. Spojrzysz na bawiącą się Rose i zaczniesz jej zazdrościć tej nieposkromionej pogody ducha, jaką posiada większość dzieci w jej wieku. Przez chwilę ponownie zapragniesz mieć te kilka lat i stać się dzieckiem, dzięki czemu każda, nawet najmniejsza obawa odejdzie w kąt.
Na twojej twarzy pojawi się ulga, kiedy dostrzeżesz, że Rose pomaga jakiemuś chłopcu wstać, i jednocześnie odczujesz ulgę, że jednak nie zaniedbałaś jej w tak dużym stopniu, jak sądziłaś, i że ma w sobie współczucie dla innych.
Dokładnie takie, jakie miał Ron, przypomnisz sobie. Wtedy do twojego umysłu napłyną myśli o jego powojennej działalności.
— Przepraszam, ale że co takiego?! — Hermiona wyglądała na więcej niż wzburzoną pomysłem swojego chłopaka. Ledwo co skończyli z uganianiem się za śmierciożercami, a on już wyskakiwał z tak irracjonalnym pomysłem. Niedorzeczne!
— Hermiona, ale to jest dobry pomysł, przemyślałem to bardzo dobrze — odpowiedział o wiele spokojniejszym tonem, czym bardzo ją zaskoczył. To on z ich dwójki przecież bywał tym impulsywnym, tym gwałtownym i niekiedy bezmyślnym. Nie ona.
— Ron, nie twierdzę, że to zły pomysł, ale Malfoy, który miałby ci pomagać w organizacji zbiórki dla Hogwartu? Czy ty na pewno się słyszysz?
Nie uwierzyła od razu w czyste intencje Malfoya, bo doskonale pamiętała jego paskudne występki za czasów ich nauki w szkole. Każda obelga skierowana w jej stronę odznaczała się na dumie i honorze, bo Hermiona pozwalała sobie na to. Ten jeden jedyny cios, jaki mu zadała, również odcisnął się w sercu Hermiony jako głupi błąd, bo dała się za bardzo ponieść emocjom, czego naprawdę nie chciała… Nawet jego donosicielstwo o planach Voldemorta nie łagodziło w jej oczach sprawy, chociaż możliwe, że dzięki temu nie straciła wówczas wielu bliskich osób.
Nic nie zmieniało faktu, że cholernie nie znosiła Malfoya i za nic w świecie nie była w stanie dać mu kredytu zaufania, choćby nie wiadomo co!
I dziwiła się, że Ron miał na to chęci. To przecież on chciał go przekląć na drugim roku… I to on właśnie nie wierzył w pierwszej chwili Harry’emu, że Malfoy to śmierciożerca, przypomniała sobie. Już sama nie wiedziała, co powinna o tym sądzić, ale miała świadomość jednej rzeczy: że tak naprawdę nie wolno ufać osobom jego pokroju. Mogła wówczas posądzić się o hipokryzję, bo wielokrotnie upierała się, by nie traktować kogoś schematycznie ze względu na jego pochodzenie, ale jej dotychczasowe doświadczenie przeważało za negatywną opinią i tego się trzymała.
— Oczywiście, że tak! — odpowiedział z entuzjazmem, którego nie pojmowała. — Nie zrozum mnie źle i zabrzmi to śmiesznie, bo nasze role powinny być odwrócone, ale to są twoje uprzedzenia. Jestem w stanie zrozumieć twoje rozgoryczenie, ale odnajdziemy twoich rodziców, przysięgam na wszystko, co mi drogie. Jasne, to nadal gnojek i skurwiel, jakich mało. Tylko widzisz, Malfoy uratował nam kilka razy dupę, do cholery, uratował nawet ciebie! A jeśli ratunek temu, co dla mnie najważniejsze, nie był cudem, to nie wiem, co nim będzie. Poza tym każdą pomoc teraz przyjmę z ochotą, nie ma co wybrzydzać.
Nadal miała ogromne pretensje do Rona, że zaczął współpracować z Malfoyem, przez co nieraz była narażona na spotkania z nim, a chciała tego uniknąć, by nie dziękować mu za ratunek (wiedziała, że Ron i tak to zrobił więcej razy niż to konieczne).
 
— Mamo, mamo! — Głos Rose wyrwie cię z zamyślenia, przez co powrócisz do ukochanej rutyny, w jaką zaczniesz popadać. Podniesiesz wyżej głowę i ujrzysz biegnącą w twoim kierunku córkę z nieznanym ci chłopcem.
— Tak, skarbie?
— Czy mój nowy przyjaciel może iść z nami na te babeczki? — spyta swoim cienkim głosikiem. — Prooszę, proszę, proszę, prosiiiiiiiimy.
Nie będziesz mieć serca odmawiać, więc jedynie skiniesz głową.
— Tylko, Rose, musisz spytać swojego przyjaciela, czy mu rodzice pozwolą. Nieładnie by było, gdyby ot tak sobie zniknął, nie sądzisz?
— Mój tata nie będzie mieć nic przeciwko, proszę pani — wyartykułował chłopiec w trochę koślawy, ale grzeczny sposób. — Jestem Scorpius Malfoy, witam panią.

Obserwatorzy